Bieszczadzka magia wschodów i zachodów słońca



Bywałem w Bieszczadach już wiele razy, to jedno z miejsc, które szczególnie lubię nawet bardziej niż Tatry, ale nigdy nie byłem na wschodzie i zachodzie słońca. W tym roku chciałem te zaległości nadrobić. Wynajęliśmy uroczy domek w Wetlinie koło rzeki Wetlinki, w którym nocowaliśmy już w 2019 roku ( Śmiglówka polecam to miejsce). Plan był następujący w sobotę 19 czerwca idziemy na zachód słońca aby fotografować z okolic Osadzkiego Wierchu w kierunku Smerka to jedno z piękniejszych miejsc na Połoninie Wetlińskiej.  Warunki pogodowe były niesprzyjające potworny upał 29 stopni niebo bezchmurne, ale po godzinie 16 nad Wetliną i okolicy przeszła burza z opadami deszczu, a to zapowiadało, że zachód słońca może być wręcz magiczny i tak tez się stało. Wcześniej zaliczyliśmy Sine Wiry i czuliśmy lekkie zmęczenie upałem. 

Wychodzimy przed godziną 18:00, szlakiem na Przełęcz Orłowicza musimy iść dość szybko ponieważ jesteśmy jak się okazuje spóźnieni aby dotrzeć w okolice Osadzkiego Wierchu. Szlak nie jest trudny ale i tak leje się z nas dosłownie woda.  Na szczęście wychodząc z lasu jest chłodniej a na Przełęczy powiewa jak zawsze wiatr. Nie ma dosłownie nikogo ostatni turyści schodzą w dół dziś  mecz Polska - Hiszpania, ale my z kolegą wybieramy zachód słońca. Kiedy dochodzimy około 500 metrów od Osadzkiego Wierchu szukamy fajnej miejscówki. Byłem tutaj w 2019 roku i bardzo podobały mi się dwa wyschnięte drzewa na tle Smerka.  



To pierwsza miejscówka  sprawdzam nieco wyżej też jest niezła. Smerek jest fantastycznie oświetlony przez słońce które schowało się w chmurach dodając cudownych barw w okolicy. Czekamy na 20:43  i kiedy mija godzina 20:00 coś dziwnego zaczyna się dziać. Od naszych pleców zaczynają naciągać gęste mgły, które szybko się rozrzedzają z uwagi na powiew wiatru. Z każdą chwilą sytuacja zaczyna się pogarszać Smerek raz po raz znajduje się w mgłach całkowicie znikając z widoku nawet słońce które za chwilę ma przebić się za chmur przestało byc widoczne. Tyle wysiłku i na nic jestem dosłownie zły. Postanawiamy zaczekać jeszcze kilka minut,, ale jest jeszcze gorzej i nie widać aby coś się zmieniło. Postanawiam, że wracamy do domu trudno mam jakieś zdjęcia nie jest źle. Chowamy statyw i aparaty. 

Schodzimy jakieś 200 metrów w dół i nagle jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki mgły nad Smerkiem zanikają ale w jaki sposób. Słońce po jego prawej stronie oświetliło pomarańczowo - różowym światłem całą okolicę nie wiedziałem czy mam podziwiać to szaleństwo czy robić zdjęcia. Nie było czasu na rozstawianie statywy musiałem robić zdjęcia z ręki, ale na szczęście nie było silnego wiatru. Tak cudownego zachodu nie widziałem nigdy a ten był pierwszym w Bieszczadach na który trafiłem w idealnym czasie ponieważ warunki były wręcz wpisujące się w tematykę zdjęć po które tutaj przyjechałem. Wszystko trwało około 4 minut po czym znów mgły zakryły okolicę. Nigdy nie zapomnę tego co zobaczyliśmy jak zmienna jest siła natury. 




Powoli wracamy w kierunku Przełęczy Orłowicza a okolicę spowijają  mgły oraz kolorowe niebo. Po 15 minutach marszu stwierdzam z przerażeniem że brakuje mi jednego obiektywu no cholera ----- pod wpływem tych emocji pozostał 55-200 mm na szlaku niestety wracamy się ponownie pomimo dużego zmęczenia mamy na głowach latarki i w ręce zatem nie jest trudno poruszać się po ciemku chociaż był widoczny  również Księżyc. Na szczęście kolega szybko natrafia na obiektyw w pokrowcu uffff. 15 minut na tym szlaku to kawał drogi dlatego powrót ciągnie się w nieskończoność. Wchodzimy w ciemny mroczny las w którym co jakiś czas widać jasne oczy zwierząt byle nie było to oczy niedźwiedzia, tym bardziej że dwa dni wcześniej ktoś w tej okolicy niżej szlaku widział grasującego w krzakach  -  szlak jest mokry źle się schodzi kamienie i cały czas stromo w dół. Odczuwamy spore zmęczenie do domu wracamy o 24:00. Potem obliczamy km za całą sobotę i wychodzi 36 km w nogach, które dosłownie nam odpadały od butów. 


W planie był jeszcze wschód ale wiemy, że zmęczenie i powrót po zgubę całkowicie nas wyczerpał. Kładziemy się po 1:30 w nocy a wschód słońca z Połoniny Caryńskiej zrealizujemy  z niedzieli na poniedziałek. W niedzielę się relaksujemy ale też odwiedzamy w okolic Nasiczne urocze potoczki.

Wschód na Caryńskiej. 

Po niedzielnym odpoczynku paleniu kiełbasy na ognisku kładziemy się spać po 23:00 ale śpimy w lekkich nerwach bo trzeba wstać o 1:30 ponieważ chcę powoli nie spiesząc się wyjść na szlak od Przełęczy Wyżniańskiej. W trakcie jazdy drogę zastępuje nam potężny jeleń z rogami takiego widywałem jedynie na filmach. Stał i patrzył się na nasz samochód a następnie przeskoczył  ogrodzenie i poszedł w krzaki. Sama droga była też ciekawa co chwila masa młodych lisów niektóre wręcz spały sobie na drodze no tak to nie autostrada ale Bieszczadzka Wielka Pętla totalnie w nocy dzika. O 2:00 idziemy powoli na szlak, wchodzimy w las robi sie mrocznie wiemy to z wczorajszego  dnia, w pewnej chwili zauważam oczy są wysoko serca nam mocno biły, świecimy drugą latarką ale to tylko spora sarna zupełnie się  nie bała. Wychodzimy powoli mamy sporo czasu, w dali widać czyjeś latarki ktoś chyba podąża za nami. Znów człowiek zrobił się cały mokry tym pionowym wychodzeniem. Meldujemy się na Caryńskiej 03:15 okolica jak w bajce w dolinach morze mgieł, kolega mówi taki widok widziałem ale jedynie z samolotu. Niestety na Połoninie wieje strasznie zimny wiatr próbuję w nocy robić jakieś zdjęcia, ale są problemy z AF w dodatku strasznie wiatr utrudnia i wszystko drga. Chronimy się na chwilę za skałką i podziwiamy niezwykłą okolicę. 

Jakieś 20 minut później przechodzi koło nas dziewczyna z chłopakiem, zatem mamy ludzkie towarzystwo ;) Fotografuję niebieską godzinę a z każdą chwilą robi się jaśniej i piękniej. 


Niestety nie będzie spektakularnych chmur, ale są fantastyczne w dolinie mgły. Kiedy o 4:20 pojawia się słońce fotografuję obiektywem 55-200 niestety pomimo statywu trzeba trzymać go rękami aby nie był drgań. Widok jak w bajce morze mgieł, a w tle pomiędzy ciemnymi wzgórzami czerwono - pomarańczowa kulka, która stopniowo zaczynała oświetlać całą okolicę. Na taki widok czekałem dość długo to było moje małe marzenie, które zostało spełnione.  Robimy wiele zdjęć w okolicy, promienie zaczynają oświetlać Rawki i pozostałe połoniny podziwiamy jeszcze godzinę i schodzimy w dół ponieważ dziś powrót do domu. 







Zamierzony plan został w 100 % zrealizowany a natura w piękny sposób odwzajemniła się nam swoim  magicznym urokiem, który uchwyciliśmy  na naszych kadrach. Zapewne to nie mój ostatni wschód i zachód w Bieszczadach, ale te zapamiętam do końca życia. 

Komentarze

  1. Wow! ale wyprawa! No tak dobre zdjęcia zawsze są okraszone dużym wysiłkiem, choć sam nie byłem jeszcze na takich zachodach i wschodach ale te moje małe wyprawy które robię, są dla mnie bardzo dużym wyczynem. Podziwiam determinacje waszą i cieszę się, że się udały takie piękne zdjęcia. Gratuluję efektu, robią wrażenie! Brawo!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję Irku to prawda spory wysiłek, ale myślę, ze opłacało się nie tylko pod kątem zdjęć, ale całej aury jaka wtedy nam towarzyszyła --- kolega co prawda nie jest tak zakręcony pod kątem zdjęć, ale nabrał ochoty na więcej, więc pewno za jakiś czas znów zrobimy jakiś wypad. Szkoda, że tzw. Chatka Puchatka jest w przebudowanie wówczas można by było tam kilka godzin przenocować nawet w śpiworze i mieć , do woli widoki na połoninach, ale jeszcze trzeba rok zaczekać na otwarcie. Jeszcze raz dziękuję i pozdrawiam.

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Potok Szczawa w Beskidzie Niskim

Magia o poranku

W ostatniej chwili bajkowy zachód w Jaszczurowej